1 lipca 2012

Moje historie – trzy spotkania z istotą niematerialną. Ona.


Trzeci raz – Tajemnicza Nieznajoma.

O historii z „wiadrami” już trochę zapomniano. Była jesień. Chyba połowa października 1986 roku. Właściwie to do tego wieczoru nie wydarzyło się nic, co by zasługiwało na szczególną uwagę. Żona z dziećmi w piątek po południu wyjechała do jej rodziców. Ja sam zostałem w domu. Pracowałem wówczas w systemie czterobrygadowym i miałem mieć przejście na inną zmianę. W dzień wolny zwyczajnie chciałem troszkę odpocząć. W niedzielę miałbym też problem z przyjazdem do pracy, bo dość kiepsko funkcjonowała komunikacja. Zająłem się jakimiś sprawami domowymi i tak czas mi zleciał.

Nadszedł sobotni wieczór. Nie miałem najmniejszego przypuszczenia, że coś się wydarzy. Wieczorem czasami lubiłem posiedzieć w fotelu i posłuchać dobrej muzyki. Po jakiejś kolacji zrobiłem sobie kawę, zasłoniłem wszystkie okna w mieszkaniu i wszystko sprawdziłem czy jest zamknięte. W TV też nic ciekawego nie było. W całym domu byłem sam, bo sąsiadów z piętra też nie było. Nie lubiłem być sam w domu. Ciśnienie chyba zaczęło spadać i pomimo wypitej mocnej kawy poczułem znużenie. Robiło się coraz później. Pogasiłem światła w domu. Jedynie zapaliłem stojącą lampę w kącie pokoju i wygodnie zająłem miejsce w fotelu...

Krótki opis sytuacyjny. Kilka słów na ten temat jest bardzo ważne. Po lewej stronie pokoju od wejścia stała wersalka a za nią owa wspomniana lampa. Pod ścianą na środku pokoju stała ustawiona w taki sam sposób jak wersalka, ława. Czyli węższym bokiem pod ścianą. Po lewej i prawej stronie ławy tyłem do ściany stały dwa duże i wygodne fotele. Kiedy osoba siadała w fotelu to miała widok bezpośrednio na wejście do tego mniejszego pokoju. Następnie widok przez mniejszy pokój na wejście do niego z przedpokoju. Lampa dla siedzącego w fotelu była z tyłu po prawej stronie a ława z lewej. Może to wydawać się dziwne, bo pokój pierwszy był tzw. pokojem przechodnim. Z przedpokoju najpierw wchodziło się do pierwszego pokoju i dalej idąc prosto wchodziło się z niego do drugiego większego pokoju. To tyle.

…siedziałem i słuchałem dość cicho, ale wyraźnie płynącej z głośników muzyki. W tym czasie słuchawki były luksusem i często nie do zdobycia. Ja akurat ich nie miałem. Prawie już zbierało się mi na sen, kiedy nagle zupełnie otrzeźwiałem. Zdałem sobie sprawę z faktu, że „coś” się dzieje, czego jeszcze nie pojmuję. Błyskawicznie zacząłem zimno oceniać sytuację jednocześnie nie zmieniając mojej pozycji w fotelu. Przez cały czas obserwuję, co dzieje się w moim otoczeniu spoglądając spod mocno przymrużonych powiek. W tym czasie starałem się nie poruszać gałkami ocznymi, aby nie zdradzić się, że widzę wszystko. Wiedziałem, że postępując w ten sposób zyskuję przewagę w ataku przez zaskoczenie. To, co zobaczyłem także mnie mocno zdziwiło. Było niesamowite i jednocześnie na swój sposób piękne. Nie byłem już pewien czy to sen, czy jawa? Otóż w ciemnym przedpokoju wyraźnie widziałem stojącą przed wejściem do mniejszego pokoju jasną postać. Bez wątpienia była to postać kobiety, ale bardzo dziwna. „Unosiła się” nad podłogą jakieś 30cm, bo nie można było zobaczyć jej nóg chyba do połowy łydki. Dokładnie się jej zacząłem przyglądać. Była ubrana w zwiewną letnią sukienkę. Rysów twarzy nie można było rozpoznać, ale na głowie miała mały śmieszny trochę kapelusik przechylony na lewą stronę. Później ustaliłem, że to było coś z mody lat 20 lub 30 ubiegłego wieku. „Włosy” miała krótkie do ramion. „Ona” stała  tam przez chwilę, a następnie bezszelestnie „wpłynęła” do mniejszego pokoju by na moment zatrzymać się w wejściu do większego pokoju. Ja tkwiłem w fotelu jak trochę „sparaliżowany” i zaskoczony tą sytuacją. Zastanawiałem się, co będzie dalej, ale postanowiłem w tej sytuacji nie robić nic. Tylko czekać i obserwować. Chwilę zatrzymała się „patrząc” w moją stronę by za moment dosłownie pojawić się tuż przed ławą przy moim fotelu. Następnie przesunęła się za ławę i zatrzymała przed drugim z foteli. Wiedziałem, że stoi i dalej na mnie patrzy. Pomimo zapalonej nocnej lampy i panującego półmroku w pokoju pozostawała obojętna na zapalone światło. Dla mnie była czymś utkanym z gęstej i jasnej mgły. Do tego prześwitująca jak firana. Myślałem, że to już koniec tej sytuacji, ale byłem w błędzie. Postać ta nagle i nie oczekiwanie przesunęła się w moją stronę i zatrzymała się przed moim fotelem z prawej mojej strony między fotelem a wersalką. Światło tu było najmocniejsze, lecz dla niej to nie miało absolutnie żadnego znaczenia. W tym momencie poczułem chłód, który można porównać np. do chłodu, kiedy ktoś stanie przy sklepowej zamrażarce i ją otworzy. Trwało to chwilkę, ale miałem świadomość, że „ona” stoi i przygląda się mi z góry. W tym momencie czułem jak włosy same stają mi dęba na karku. Tak jak na rozwścieczonym psie. Po czym „odpłynęła” i zatrzymała się w wejściu do pokoju tak jakby jeszcze raz spoglądała na mnie. Później tak samo odpłynęła do wejścia do mniejszego pokoju by zniknąć w ciemności kuchni. Ten moment w końcu pozwolił mi uwolnić się z „paraliżu” i zerwałem się z fotela. Sam sobie się trochę dziwiąc odzyskałem też głos i zawołałem: „Stój. Daj znak, kim jesteś?!”. W mroku kuchni było tylko słychać cichy, ale wyraźny dźwięk, jaki wydaje uderzona szklanka. Sam ruszyłem do przodu zapalając po kolei wszystkie światła w domu.

Całe mieszkanie było rozświetlone. Nie było jednego miejsca, aby nie świeciło się światło. Stojąc w kuchni zdziwił mnie tylko jakiś dziwny zapach, którego początkowo z niczym nie mogłem skojarzyć. Szybko sprawdziłem okna, aby upewnić się, że są całe i zamknięte. Wyszedłem na klatkę schodową i zapaliłem tam światło. Jeszcze raz upewniłem się, że u sąsiadów nikogo nie ma. Na podwórku przed domem i za domem też nikogo nie było. Na ulicy było zupełnie cicho. Ktoś wracał z parku z psem. Żywej duszy. Postałem chwilę przed domem i ochłonąłem zupełnie. Po wejściu do domu jeszcze raz wszystko sprawdziłem, czy jest wszędzie zamknięte, ale sen opuścił mnie na długo. Usnąłem dopiero nad ranem. Było już słychać poranny świergot ptaków w parku.



Po kilku miesiącach robiłem jakieś porządki w swojej rupieciarni i znalazłem mały modelarski silniczek elektryczny. Postanowiłem sprawdzić, czy jest dobry i podłączyłem baterię. Silnik uruchomił się, co bardzo mnie ucieszyło, ale bardziej moją uwagę przykuł mocny zapach wydobywający się z silniczka. Jednoznacznie skojarzył mi się z zapachem, który owego wieczoru zastałem w kuchni. Różnica była tylko jedna – ten był bardzo intensywny a tamten delikatny, choć taki sam.

O sytuacji tej opowiedziałem kilka razy najbliższej rodzinie i kilku znajomym. Wszyscy mieli „gęsią skórkę” słuchając moich opowiadań. Praktycznie do tej pory nigdy i nikomu o tym nie opowiadałem. Do opisania tej historii skłonił mnie fakt, że robią to inni i publikują na różnych portalach dzieląc się z innymi ludźmi swoimi przeżyciami. Pomyślałem, że ja też mogą to zrobić i tak powstał ten cykl o moich spotkaniach z istotą niematerialną. W późniejszym czasie obiecuję cały ten cykl uzupełnić ilustracjami. Zapraszam do odwiedzania mojego bloga. Wszystkie opisane zdarzenia są autentyczne i miały miejsce w tym samym starym ponad 100 letnim domu. Obecnie od wielu lat mieszkam w innym miejscu, ale za starym nie tęsknię.

” The truth is out there!” 

2 komentarze:

  1. ale fantazja :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie z powodu takich "mądrali" jak ty nie opowiadałem o tym nikomu. Jest tylko jedna zasadnicza różnica - ja to wiem, a ty dalej słuchaj takich mądrych jak ty, bo raczej masz niewielkie szanse by przeżyć coś podobnego.

    OdpowiedzUsuń