12 czerwca 2012

Moje historie – trzy spotkania z istotą niematerialną. Ciąg dalszy.


Minęło wiele lat. Dużo się zmieniło także w moim życiu. Był wrzesień 1984 roku. Nie pamiętam dokładnej daty, ale i wówczas nie zastanawiałem się nad datą. Byłem już żonaty, ale z moją rodziną mieszkałem nadal pod tym samym adresem.

Drugi raz – wiadra

Jednego wieczoru prawdopodobnie w piątek lub sobotę żona jak zwykle robiła pranie. Pamiętam tylko, że było około kwadrans po godzinie 22 a w mieszkaniu i na klatce schodowej było zapalone światło. Ona prała a ja wynosiłem to pranie na strych i rozwieszałem na sznurach. Dzieci już były w swoich łóżeczkach i chyba już usnęły. Właściwie to już była końcówka prania, ale było tego jak zwykle sporo. Właśnie rozwieszałem jakieś rzeczy z drugiego wiadra, kiedy usłyszałem bardzo wyraźnie jak ktoś ciężko stąpając wchodzi na piętro. Nawet było słychać wyraźne szuranie kapci na podłodze. Dźwięk był dość specyficzny, bo schody w naszym domu były drewniane. Trochę mnie ta sytuacja zirytowała, bo wiedziałem, że żona jest już zmęczona i nie chciałem żeby takie rzeczy robiła. Na dodatek nie skończyłem jeszcze wieszać rzeczy, które sam przyniosłem i odebrałem to jak jakieś ponaglanie, czego też nie lubię. Rzuciłem do wiadra jakąś rzecz, którą w tym momencie zamierzałem strzepnąć przed powieszeniem i poszedłem do schodów wejściowych na strych. Z tego miejsca nie widać korytarza na piętrze. Zawołałem myśląc o żonie - „postaw wiadra na piętrze a ja zaraz sobie je sam wezmę”. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi od niej, ale za to wyraźnie usłyszałem jak ktoś stawia dwa ciężkie wiadra na podłodze i charakterystyczne stuknięcia opadających uchwytów wiader. Zdziwiło mnie tylko to, że odgłos ten bardziej przypominał stukot metalowych wiader, podczas gdy my używaliśmy do prania wiader plastikowych. Nie zastanawiałem się nad tym i wróciłem do wieszania chcąc pospieszyć się trochę. Także nie było słychać, aby ktoś schodził na dół. Miałem na uwadze, że czekają na mnie następne rzeczy do rozwieszenia. Skończyłem i zabierając puste wiadra schodzę na piętro i widzę, że na piętrze nie ma nic – żadnych wiader. Zdziwiło mnie to bardzo i pomyślałem, że to coś, co wygląda na trochę głupi żart, to raczej do żony nie pasowało. Zszedłem na parter do naszego mieszkania i widzę, że żona wykręca jakieś ostatnie rzeczy, które krochmaliła. To wydało mi się jeszcze bardziej dziwne, więc zapytałem ją, dlaczego nosiła wiadra na piętro? Opowiedziałem jej o tym, co słyszałem na klatce schodowej. Możecie sobie teraz wyobrazić jej zdziwienie. W pierwszej chwili myślała, że to ja sobie robię z niej głupie żarty i nawet była na mnie zła. Dopiero, kiedy kolejny raz szczegółowo jej opowiedziałem, co słyszałem i nie takie żarty mi w głowie razem doszliśmy do wniosku, że to było coś niezwykłego. Na domiar wszystkiego w tym czasie na piętrze naszego domu nikogo nie było. Sąsiadka była starszą osobą i w tym czasie była od kilku tygodni u swojej córki. Nie było mowy o żadnej pomyłce. Wyniosłem resztę prania i powiesiłem na strychu – sam, bo żona powiedziała, że przez jakiś czas ona teraz na strych chodzić nie będzie.



Zdarzenie to było i dziwne i interesujące, bo potwierdziło, że nieznane siły mogą manifestować swoją obecność nawet, kiedy jest zupełnie jasno i wcale nie koniecznie o północy. Później przez kilka lat może dwa lub trzy nic się nie wydarzyło aż do pewnego jesiennego wieczoru, kiedy włos zjeżył mi się na karku….cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz