Minęło wiele lat. Dużo się zmieniło
także w moim życiu. Był wrzesień 1984 roku. Nie pamiętam dokładnej daty, ale i
wówczas nie zastanawiałem się nad datą. Byłem już żonaty, ale z moją rodziną
mieszkałem nadal pod tym samym adresem.
Drugi raz – wiadra
Jednego wieczoru prawdopodobnie w
piątek lub sobotę żona jak zwykle robiła pranie. Pamiętam tylko, że było około
kwadrans po godzinie 22 a w mieszkaniu i na klatce schodowej było zapalone
światło. Ona prała a ja wynosiłem to pranie na strych i rozwieszałem na
sznurach. Dzieci już były w swoich łóżeczkach i chyba już usnęły. Właściwie to
już była końcówka prania, ale było tego jak zwykle sporo. Właśnie rozwieszałem
jakieś rzeczy z drugiego wiadra, kiedy usłyszałem
bardzo wyraźnie jak ktoś ciężko stąpając wchodzi na piętro. Nawet było słychać wyraźne szuranie kapci
na podłodze. Dźwięk był dość specyficzny, bo schody w naszym domu były
drewniane. Trochę mnie ta sytuacja zirytowała, bo wiedziałem, że żona jest już
zmęczona i nie chciałem żeby takie rzeczy robiła. Na dodatek nie skończyłem
jeszcze wieszać rzeczy, które sam przyniosłem i odebrałem to jak jakieś
ponaglanie, czego też nie lubię. Rzuciłem do wiadra jakąś rzecz, którą w tym
momencie zamierzałem strzepnąć przed powieszeniem i poszedłem do schodów
wejściowych na strych. Z tego miejsca nie widać korytarza na piętrze. Zawołałem
myśląc o żonie - „postaw wiadra na piętrze a ja zaraz sobie je sam wezmę”. Nie
usłyszałem żadnej odpowiedzi od niej, ale za to wyraźnie usłyszałem jak ktoś stawia dwa ciężkie wiadra na podłodze i
charakterystyczne stuknięcia opadających uchwytów wiader. Zdziwiło mnie
tylko to, że odgłos ten bardziej przypominał stukot metalowych wiader, podczas
gdy my używaliśmy do prania wiader plastikowych. Nie zastanawiałem się nad tym
i wróciłem do wieszania chcąc pospieszyć się trochę. Także nie było słychać, aby ktoś schodził na dół. Miałem na uwadze, że czekają
na mnie następne rzeczy do rozwieszenia. Skończyłem i zabierając puste wiadra schodzę na piętro i
widzę, że na piętrze nie ma nic –
żadnych wiader. Zdziwiło mnie to bardzo i pomyślałem, że to coś, co wygląda
na trochę głupi żart, to raczej do żony nie pasowało. Zszedłem na parter do
naszego mieszkania i widzę, że żona wykręca jakieś ostatnie rzeczy, które krochmaliła.
To wydało mi się jeszcze bardziej dziwne, więc zapytałem ją, dlaczego nosiła
wiadra na piętro? Opowiedziałem jej o tym, co słyszałem na klatce schodowej.
Możecie sobie teraz wyobrazić jej zdziwienie. W pierwszej chwili myślała, że to
ja sobie robię z niej głupie żarty i nawet była na mnie zła. Dopiero, kiedy
kolejny raz szczegółowo jej opowiedziałem, co słyszałem i nie takie żarty mi w
głowie razem doszliśmy do wniosku, że to było coś niezwykłego. Na domiar
wszystkiego w tym czasie na piętrze naszego domu nikogo nie było. Sąsiadka była
starszą osobą i w tym czasie była od kilku tygodni u swojej córki. Nie było
mowy o żadnej pomyłce. Wyniosłem resztę prania i powiesiłem na strychu – sam,
bo żona powiedziała, że przez jakiś czas ona teraz na strych chodzić nie
będzie.
Zdarzenie to było i dziwne i
interesujące, bo potwierdziło, że nieznane siły mogą manifestować swoją
obecność nawet, kiedy jest zupełnie jasno i wcale nie koniecznie o północy. Później
przez kilka lat może dwa lub trzy nic się nie wydarzyło aż do pewnego jesiennego
wieczoru, kiedy włos zjeżył mi się na karku….cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz